Almiel
Almiel jeszcze
przez chwilę stała na drodze, po czym wróciła do domu. Wiedziała, że musi
uratować dziecko, do którego choroby się przyczyniła. Spakowała
najpotrzebniejsze rzeczy i weszła do stajni.
Koń, który stał w
środku wydawał się flegmatyczny i zmęczony życiem. Potrafił jednak coś z siebie
wykrzesać i tylko sprawiło, że Almiel go kupiła ratując przed rzeźnią. Imię
miał proste, pasujące do jego prostoty: Tim.
- Wyobraź sobie, Tim, że jedziemy do Minas Tirith- mówiła
potem w drodze do konia. Ale on przyjmował to jak zawsze ze stoickim spokojem.
Widok, który ukazał
się jej oczom kilka dni później zapierał dech w piersiach. Miasto Królów
bieliło się w promieniach wschodzącego słońca. Nigdy nie pomyślałabym, że ktoś tam właśnie umiera. Dwie godziny
później, z duszą na ramieniu pięła się ulicami w stronę pałacu.
Lissuin
Księżniczce serce
biło jak oszalałe, gdy pukała do gabinetu ojca.
Usłyszawszy coś, co miało pewnie zabrzmieć jak „proszę”, weszła do
środka. Zbierała się w sobie kilka dni i teraz nadszedł czas, żeby wyznać
prawdę. No dalej Lissuin! Nie przyszłaś
tu do ojca, ale do króla. Zrób to jak poddana, nie jak córka.
- Ojcze…- Brawo Liss!
Oczywiście musiałaś źle zacząć!- Możemy porozmawiać?
- Oczywiście. Coś się stało?
- Chodzi o Idril…
- Co z nią?! Pogorszyło się jej?
- Nie, po prostu… Ta cała choroba to moja wina.
- Jak to twoja?
- Nie do końca moja, ale wiem, kto to zrobił…
Lissuin opowiedziała ojcu całą historię.
- Nie rozumiem, czemu nie przyszłaś do mnie wcześniej.
- Bałam się, że będziesz mną rozczarowany. Przecież nie raz
upominałeś mnie abym uważała na to, co mówię.
- To dlatego byłaś taka oficjalna? Bałaś się, że będę zły.?-
Lissuin pokiwała głową, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy- Liss… Nie
płacz kochanie- przygarnął córkę do siebie.- Będzie dobrze.
Nagle rozmowę przerwało przybycie Leoda.
- Panie, przepraszam, że przeszkadzam, ale jakaś dziewczyna
imieniem Almiel prosi o audiencję.
- Już idę. Lissuin, dokończymy tę rozmowę później.
Leod już miał wyjść
za królem, kiedy usłyszał ciche westchnienie.
- Wasza Wysokość, wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku, Leodzie.
Chłopak patrzył na nią chwilę w milczeniu, po czym spytał:
- Mogę jakoś pomóc?
- Właściwie, to jest coś takiego…
Almiel
Serce biło jej jak
oszalałe, kiedy czekała na króla. Jej ojciec tu był. Na kilka dni przed
śmiercią. Może nawet stał w tym samym miejscu. Smutne rozmyślania przerwało jej
przybycie króla.
-Wasza Wysokość…-
dygnęła głęboko. Mam na imię Almiel. Pochodzę z Pogranicza. Twój syn przysłał
mnie tu, abym zaopiekowała się księżniczką Idril.
- Przyjechał z tobą?
- Nie, prosił aby przekazać, że pojechał po pomoc.
Eldarion momentalnie zbladł. A więc złamał mój zakaz…
- Wasza Wysokość…. Wszystko w porządku?
- Nie, ale to w tej chwili nieważne. Chodź, Almiel.
Poprowadził ją do
korytarzem do komnaty, w której przebywała Aerina i Idril. Królowa była
zmęczona, miała podkrążone oczy i kołysała się miarowo, by uśpić wtuloną w nią
Idril.
Sama Idril była o
wiele za szczupła jak na swój wiek, czółko miała blade i zroszone potem,
oddychała ciężko. Eldarion dotknął ramienia żony i powiedział:
- To Almiel. Zajmie się leczeniem Idril
- Mogę?- Spytała dziewczyna wyciągając ręce, po czym
delikatnie wzięła dziecko w ramiona.- Ma szczęście. Choroba nie zaatakowała
płuc i serca.
- Na jakiej podstawie to stwierdziłaś?
- Na takiej, że wciąż żyje- uśmiechnęła się Almiel, a Aerina
pierwszy raz od kilku dni odetchnęła z ulgą.
Elros
W porcie wynajął małą łódź z jednym masztem. Zabrał zapasy,
chociaż ludzie powstrzymywali go przed samotną wyprawą.
- Nie dodawaj ojcu zmartwień, panie- upomniał go starzec, od
którego wynajął łódź.
- Ojciec zrozumie.
Płynął przez wiele
dni, kierując się na Zachód. Nie dopuszczą do siebie możliwości, ze po prostu
nie zobaczy Prostej Drogi. Już raz tam
byłem. I mam zamiar to powtórzyć…
Po dwóch tygodniach
był opalony na brąz. Zwiększyła się jego czujność. To musi być gdzieś tu. Jedyne go co go niepokoiło, to ciemne chmury
płynące z Zachodu. Ulmo chce, abym zmylił
kurs. Zbliża się sztorm. Burza, która rozpętała się po kilku minutach przeszła
jego najśmielsze oczekiwania. Łódź podskakiwała na falach, które przygniatały
go do pokładu. Złamany maszt uderzył go w głowę i zapanowała ciemność, której
nie rozświetlał już blask błyskawic…
Kiedy się obudził,
leżał twarzą do ziemi, a w ustach miał pełno piasku. Podniósł się i zaczął
gwałtownie kaszleć. Płuca paliły go od długiego przebywania w słonej wodzie. Zaczął podnosić wzrok. Piasek
skrzył się w słońcu, aż w końcu jego wzrok padł na coś, co w prawdzie przyniosło oczom ukojenie, ale samego Elrosa wystraszyło.
Bo ukojenie przyniósł fioletowy materiał sukni. W miarę jak unosił głowę, jego
oczom ukazywały się skrzyżowane na piersi ręce, potem złote loki spływające na
ramiona, a na koniec twarz i oczy, które
wpatrywały się w niego z niedowierzaniem.
- Nim…
- Masz kłopoty Elrosie, synu Eldariona. I to duże.
________________________________________________________
Jak widzicie po tym optymistycznym zakończeniu, Elros ma
przewalone. Zdradzę, że to dopiero początek jego kłopotów. Ten rozdział jest
opisany z perspektywy Almiel i Liss, ale następny będzie w całości (lub w
większości) opowiedziany z perspektywy „pana, który ma przewalone” :D :D
Rozdział z dedykacją dla Oli, w podziękowaniu za grafikę na
nowego bloga :*:*
Agusia? Żyjesz jeszcze?
Dałabyś znak życia ;)
